Powstanie Warszawskie - pomiędzy realizmem a… koniecznością - komentuje prof. Przemysław Waingertner, historyk UŁ

Powstanie Warszawskie 1944 r. to dla jednych romantyczny, pozbawiony widoków na zwycięstwo zryw - krzyk rozpaczy w obliczu braku szans Polski na niepodległość po wydaniu przez zachodnich aliantów Stalinowi całej Europy Wschodniej jako wojennego łupu. Dla innych - to objaw politycznego obłędu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, którzy wbrew faktom wierzyli, że powstańcy zwyciężą, a zdobycie przez nich stolicy zmusi Kreml do uznania suwerennej Rzeczypospolitej.

Powstanie

Jedna i druga ocena daleka jest jednak od historycznej prawdy. Wyjaśnijmy zatem (raz na zawsze! – chciałoby się dodać, ale przecież dyskusja nad warszawskim zrywem zapewne nigdy ostatecznie się nie zakończy): władze Polski Podziemnej nie wydały rozkazu do walki, a żołnierze Armii Krajowej nie poszli w bój w przekonaniu, iż bitwa zakończy się krwawą hekatombą, a wizja konającej w samotności po „zdradzie Zachodu”, lecz moralnie triumfującej Warszawy, będzie przez dekady użytecznym narzędziem presji na ówczesnych aliantów, aby w poczuciu winy wspierali polskie dążenia niepodległościowe.

Przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego uznali po prostu, że plan opanowania stolicy jest ryzykowny, lecz nie pozbawiony szans na powodzenie, a w perspektywie zajęcia wszystkich ziem polskich przez wojska sowieckie stanowi ostatnią nadzieję (nie dając pewności!) na odwrócenie biegu historii i obudowę niepodległej Rzeczypospolitej. Powstańcy zaś ruszyli w bój, jak zawsze czynią to żołnierze - nie po to, by „pięknie ginąć za ojczyznę”, lecz aby zwyciężyć i pomścić na wrogu krzywdy.

Pamiętajmy - polityka i wojna nie są zjawiskami do końca obliczalnymi, w których zawsze sprawdzają się suche obrachunki sił i środków. Czasem decyduje przypadek, zbieg okoliczności, błąd bądź geniusz polityka lub dowódcy. W sierpniu 1914 r. na fronty I wojny światowej, na których walczyły wielomilionowe armie, wyruszyło pod wodzą Józefa Piłsudskiego 144 „żołnierzy bez ojczyzny”. Cztery lata później cieszyli się oni z narodzin Polski, a minęły następne dwa i stali się pogromcami sowieckiej potęgi sięgającej od Europy do Azji Wschodniej. Czy wydawało się to realne w przededniu I wojny światowej? W 1981 r. komuniści wprowadzili w Polsce stan wojenny, a Związek Sowiecki był globalnym supermocarstwem. Po dekadzie w Europie na miejscu komunistycznej Polski Ludowej pojawiła się niepodległa Trzecia Rzeczpospolita, a Związek Sowiecki przestał istnieć. Czy ktoś z ekspertów to przewidział?

Powstanie Warszawskie to nie objaw obłędu, lecz godnej podziwu determinacji w walce o to, by żyć u siebie - w wolnym kraju. Determinacji, którą dziś obserwujemy u żołnierzy ukraińskich na frontach walki z rosyjskim imperialnym barbarzyństwem. Czy dziś Ukraińcy nie słyszą co jakiś czas, że opór przy dysproporcji sił pomiędzy Moskwą i Kijowem musi zakończyć się klęską ich kraju? Czy nie dowiedzieli się w jednej z zachodnioeuropejskich stolic, że „po trzech dniach będzie już po wojnie”? Po wojnie, która trwa już… ponad pięć miesięcy. Czy będziemy ich przekonywać, że w świetle ofiar, strat i zniszczeń, jakie ta wojna powoduje, ich opór to obłęd? Czy przekonalibyśmy ich pierwszego dnia wojny? A jeśli tak – czy mielibyśmy rację?...

Prof. dr hab.Przemysław Waingertner, historyk, Uniwersytet Łódzki